Margaret Thatcher w swoim czasie rzekła słowa: 90% naszych zmartwień dotyczy spraw, które nigdy się nie zdarzą. Może nie przystoi tych mądrych słów wielkiego człowieka przystawiać do moich małych i przyziemnych problemów (problemów rodem z pierwszego świata) jednak muszę to zrobić, pasują mi tu jak ulał. Bo zmartwień miałam sporo. Czy się ziściły?
Od kilku tygodni nasz życie uległo diametralnej zmianie. Diametralnej, ale typowej dla wielu polskich rodzin. Po dwóch tłuściutkich latach u boku mamusi Matylda rzucona została w głębiny placówki wychowawczo-edukacyjnej, zwanej również przedszkolem czy też klubikiem malucha. Decyzja nie była łatwa, tym bardziej że początkowe założenia były zgoła inne. Matyldą na czas naszego pobytu w pracy miała zajmować się niania. Stan ten miał trwać do września, gdzie jako pełnoprawny (prawie) trzylatek ruszy na podbój przedszkola publicznego (tak, póki rekrutacja w toku, póty jest nadzieja 😉 )
Perypetie związane z poszukiwaniem niani zostawię jednak na kolejny post. Rzeknę tylko, że warszawski nianiowy rynek pozostawił we mnie dużą dawkę zniesmaczenia. A uwierzcie mi, nie jestem żadnym wychowawczym frikiem, nie wymagałam gruszek na wierzbie…ale rozdźwięk pomiędzy internetową prezentacją niań a rzeczywistością bywał … zaskakujący. Po trzech tygodniach intensywnego poszukiwania musiałam rozważyć dwie opcje. Kompromis i wybór niani, którą nie do końca czułam, ale w świetle innych kandydatek najbardziej odpowiadającą naszym potrzebom,… albo opcja B, prywatne przedszkole.
Milion wątpliwości
Wątpliwości było kilka. Jedne były z gatunku emocjonalnych: Czy sobie poradzi? Czy rozłąka nie będzie zbyt trudnym doświadczeniem? Czy będzie tęsknić? Czy nie jest za mała? Czy starsze dzieci jej nie stłamszą? Czy to jest ten moment? Czy nie będzie dramatów przy rozstawaniu? Wymieniać dalej? Znacie to. Każda mama posyłająca swoje dziecko do żłobka czy przedszkola przechodzi dokładnie te same dylematy. Każda. Drugi zestaw pytań należał do kategorii czysto technicznych i właściwie sprowadzał się do pytania jednego: czy będzie nie chorować?
A teraz zdradzam mały sekret. Pierwsza grupa pytań ani nie powodowała u mnie spazmów płaczu, ani nie przyprawiały mnie o palpitację serca, ani też nie cierpiałam z tego powodu na bezsenność nocną. Intuicja podpowiadała mi, że powyższe problemy tak nie współgrają z osobowością Matika, że jakimiś cudem uda nam się ich uniknąć. Ale wszyscy partycypujący w moich dylematach (a więc rodzina i bliscy znajomi) kazali nastawić się na najgorsze. Wciąż ktoś raczył mnie historiami rozdzierającymi serce. O rodzicach uciekających z przedszkolnych sal. O paniach siłą odciągających od drzwi dzieciaki. O wielogodzinnych nie dających się ukoić spazmach maluchów. Rodzicielskie fora też zrobiły jakąś robotę. Dla przyzwoitości brałam więc pod uwagę, że może nie być wesoło.
Adaptacja
Adaptacja trwała dwa tygodnie. Najpierw tydzień rozruchu. Pierwszy dzień spędziłyśmy w przedszkolu razem. Później Mati została na dwie godziny, kolejnego dnia trzy godziny, a jeszcze następnego na pięć godzin, bo nieopatrznie ucięła sobie z innymi dzieciakami poobiednią drzemkę. Kolejny tydzień 5-6 godzin dziennie, ale czuwałam przy telefonie, gotowa wrócić po nasze dziecko w zaledwie kilka minut. Nie było to konieczne. Kolejny już tydzień zaczęła zostawać na pełny, ponad ośmiogodzinny przedszkolny dzień. Ile razy w tym czasie zapłakała? Ani razu. Ile razu nie chciała odkleić się ode mnie przy przebieraniu w szatni? Ani razu. Ile razy żegnała mnie soczystym buziakiem i słowami: papa mamusiu, ty idź, ja idę się bawić. Za każdym razem. Każdego dnia. Do teraz. Czy jestem tym zaskoczona? Bynajmniej. Taki już niesamowity typ człowieka z naszego Matika 😉
Bezłzawa adaptacja przedszkolna jest pewnego rodzaju fenomenem. Ale przecież doskonale wiem, że brak dramatów przy pożegnaniach, nie oznacza, że nie są to sytuacje emocjonujące dla Matyldy. Widzę to, w jej radości, gdy przychodzę ją odebrać późnym popołudniem. Widzę gdy tulimy się w szatni i za nic w świecie się nie ubierze, dopóki ten drobny rytuał się nie wypełni. I najważniejsze. Od kiedy zaczęła chodzić do przedszkola, prawie każdą noc ląduje w naszym łóżku. Przypadek?
Interakcje dziecięce
Jak sobie radzi? Świetnie. Jest samodzielna, śmiała i kontaktowa. Zaczyna się bawić z dziećmi, a nie bawić się tylko obok, jak do tej pory było to w jej grupach rówieśniczych. Jest małym warzywnym influencerem, bo jako jedyna z grupy pochłania wszystko co kolorowe na talerzu. A gdy pochłonie już swoje, prosi o dokładkę z talerzy innych dzieci. A przecież wiadomo, że dzieciaki do swoich własności bardzo są przywiązane i bojąc się starty swoich brokułek i marcheweczek, zaczynają wcinać je – rzecz niesłychana – bez większego oporu. Ku radości pań przedszkolanek wielkiej.
Niemniej zdarzają się i inne sytuacje.
Ostatnio w drodze do przedszkola rozmawiałyśmy o zabawkach, a wtedy Mati rzuciła TO zdanie dziewczynki nie bawią się autkami. Aż musiałam się zatrzymać z nagłego zapowietrzenia. Być może nie ruszyłoby mnie to tak bardzo, gdyby nie fakt, że akurat autka to absolutnie ulubione gadżety naszej córki! Nie chciałabym, aby dziwne normy społeczne stłamsiły w mojej córce motoryzacyjną pasję 😉 Od słowa do słowa: ona miała resoraki, kolega Janek miał na nie chęć. Zagrał więc dżenderowym argumentem powtarzanym nam z dziada pradziada. Okej. Aż się zagotowałam w środku, ale postanowiłam załatwić to szybko i skutecznie. Zbliżyłam swoją twarz do twarzy Matyldy i rzekłam głośno i wyraźnie: Dziewczynki bawią się autkami. Bawią się wszystkim tym, na co mają ochotę. Upewniłam się, że zrozumiała mój przekaz i ruszyłyśmy do przedszkola. Pierwsze co Matylda zrobiła po wejściu na sale było głośne oznajmienie światu: Matik będzie się teraz bawić autkami! Po czym dumnie ruszyła do regałów gdzie maszyny zostały zaparkowane. Tak jest do dziś. Jest i duma. Moja 🙂
Obawy
Pozostało kilka obaw. Mati jest najmłodsza i najmniejsza, ale z całej grupy najżywsza i bardzo energiczna. Co za tym idzie, gdy inne dzieciaki mają jeszcze w połowie naładowane bateryjki na brykanie, jej energia jest już całkiem wypstrykana. Czas przed regulaminową drzemką w przedszkolu (która wypada znacznie później niż ta, do której była przyzwyczajona) to dla niej ciężki okres, bo jest już wtedy naprawdę zmęczona. Po powrocie do domu nie mam serca męczyć jej już wspólną zabawą. Najczęściej wchodzi na moje kolana, obejmuje rękami za szyje i zasypia w 5 sekund. Czasem jeszcze w kurtce i przedszkolnym outficie. O ile emocjonalnie jest w pełni gotowa na przygodę z przedszkolem, o tyle nie wiem czy fizycznie nie kosztuje ją to zbyt wiele. To mnie martwi, bo mam wrażenie, jakbym odbierała dziecko po orce na ugorze 😉 Czy mądre mamy mogą mi coś powiedzieć w tym temacie? Organizm się dostosuje kiedyś? Jak było u Waszych dzieciaków?
Kilka osób pyta mnie jak sobie radzę z rozłąką. Jakoś, choć nie powiem, że rewelacyjnie. Napiszę o tym wkrótce. Stay tuned.
21 komentarzy
O przygodzie z przedszkolem wiem niewiele, chociaż od maja najprawdopodobniej i Matylda będzie szła z teczką do placówki. Co do snu i zmęczenia – wypowiem się, bo kiedy pojawił się Kaj na świecie, to i u nas się to rozjechało. Mati od zawsze spała mało, kiedy miała około półtorej roku przestała spać w dzień, zaczęła znowu, jak zaszłam w ciążę i zwyczajnie padałam w ciągu dnia na kanapie. Urodził się kajtek i Młoda przestała spać, bo czasem nie miałam jak się z Nią położyć, a sama nie lubi zasypiać. Przyzwyczaiła się, choć ma w ciągu dnia kryzysy czasami. Jak widzę, że pada, to wieczorem idziemy szybciej spać, tym sposobem mamy wolne wieczory, bo Matyldzik zasypia około 19-tej. Uważam, że i Twoja Matylda przywyknie, potrzebuje trochę czasu.
Matylda wybiera się do przedszkola? 🙂 Super! Jestem ciekawa Waszych wrażeń 🙂 Mam nadzieję, że i u nas szybko się ureguluje, bo nie chodzi tu o mały kryzys tylko mega kryzys każdego dnia, na który zwraca uwagę wychowawczyni z przedszkola. Po wszystkich aktywnościach i spacerach (a mają ich duuużo) jest tak padnięta, że nie ma siły iść i trzeba ją nieść na rękach. To mnie trochę martwi. Nie sam fakt, że ją ktoś niesie, ale fakt że ten przedszkolny rytm dnia jest dla niej zbyt forsujący.
Myślę, że się pomału poukłada. Nie chcę być najmądrzejsza i nic sugerować, bo na pewno sama już o tym myślałaś, ale podpowiem, żeby może poobserwować nocnybsen, poranne wstawanie – wiesz godziny snu. Tak, Mati idzie do przedszkola, co prawda na 2-3 dni w tyg., ale idzie. Mam obawy, bo przedszkole jest słabe, ale nie mam wyboru, bo miejsc nigdzie nie ma niestety, a nie chcę, żeby była całymi dniami tylko ze mną. Idzie tylko na kilka dni, bo finansowo też nie dalibyśmy rady, opłaty za przedszkole, to dla mnie abstrakcja. Ej, ja taki sentyment do Ciebie czuje, że jak Cię kiedyś spotkam, to chyba wycałuję ?
Czas jest najlepszym środkiem na wszystko. Nasz starszy syn w wieku 3 lat adaptował się miesiąc czasu, a i tak potem zdarzały się dni kiedy płakał, jak zostawialiśmy go w przedszkolu. Młodszy – wręcz przeciwnie. Mając 15 miesięcy poszedł do żłobka. Od pierwszego dnia zakochał się w wychowawczyniach i praktycznie rzadko płakał, czy wyrażał swoją niechęć. Każde dziecko jest inne. Podejrzewam, że Twoja córka potrzebuje jeszcze czasu na pełną adaptację. Wszystko jest dla niej nowe i bardzo intensywnie przeżywa każdą chwilę.
Moja córa od końca lutego chodzi do przedszkola i na początku było ok. Zero płaczu, zadowolenie na twarzy jak widziała budynek przedszkola, „papa mamusi, idź do pracy” itd. Po tygodniu adaptacji, nadal było ok, do czasu jak nie zaczęła ją brać choroba…Trzy tygodnie chorowania, trzy tygodnie siedzenia w domu, a później powrót do przedszkola – koszmar. Płacz, łzy, „mamo nie zostawiaj mnie,chcę do domu”. Ogólnie masakra była… Tydzień pochodziła do przedszkola, z dnia na dzień było ok,aż po tygodniu kolejna choroba przedszkolna – zatrucie. I znowu kolejna przerwa w chodzeniu do przedszkola. Gdy po kolejnej przerwie wróciła do przedszkola , było widać, że bardzo się cieszy z powrotu do swoich przedszkolnych kolegów i koleżanek. Miesiąc zaaklimatyzowania się w przedszkolu był ciężki i dla mojej Pati i dla nas jako rodziców. Mam tylko nadzieję, że będzie już tylko z górki… 🙂
Powodzenia! Trzymam za to mocno kciuki 🙂
„Warzywny influencer” – uwielbiam <3
Jeśli chodzi o dżenderowe kwestie, to też zauważam różne zaskakujące teksty u Młodego. Że dziewczynki powinny to, a chłopcy tamto. Kiedyś w przedszkolnej szatni słyszałam jak jedna z opiekunek zwróciła dziewczynce uwagę, że jest za głośna .. że dziewczynce nie wypada. Też się we mnie gotuje w takich sytuacjach, no bo co innego uciszyć małego krzykacza, a co innego odwoływać się przy tym do płci. I to jeszcze pedagog!
Brak słów, chyba jednak inne pokolenie, nie potrafią się powstrzymać.
Te zachowania pań tym bardziej dziwią, że panie często są młode, a więc powinny jednak nieco nasiąknąć współczesnym modelem wychowywania dzieci. Gdybym usłyszała jakikolwiek dżenderowy tekst ze strony pań z przedszkola czy nawet na ulicy, w sklepie, whereever, z pewnością głośno bym zareagowała wyrażając swoje zdanie. Głupota ludzka wyzwala we mnie mocną reakcję ocierającą się o agresję :-p
I nas też jest dużo tekstów o tym so robią dziewczyny a co chłopaki, chociaż dotychczas dotyczyło to kwestii typu dziewczyny noszą sukienki i chłopaki nie malują paznokci. Więc się nie wdaje w dyskusję…;)
Fajnie że u Was adaptacja udana.
Mój synek chodził przez trochę do żłobka francuskiego i łatwo nie było, pewnie też ze względu na język, dopiero pod koniec roku szkolnego się trochę dogadywal. Za to od września w przedszkolu super. A córa w żłobku od pierwszego dnia rządzi, zero płaczu; )
A jak z chorowaniem?
W ogóle nie jestem zdziwiona, że Twoje dzieciaki się tak świetnie do nowych warunków adaptują 😉 Z chorowaniem na razie (tfu tfu) luzik, ale dołączyliśmy już po szczytowym sezonie zimowo-wiosennych infekcji.
Gratulacje dla dzielnej Mati! 🙂
Miałam podobne obawy o drzemkę i zmęczenie po dniu w placówce. Nasz synek poszedł do żłobka w wieku 1,5 roku i też musiał się „przestawić” z drzemki o godz. 10 na 12:30. Jakoś to poszło, zasypiał jako pierwszy i budził się ostatni 🙂 Myślę, że Mati wkrótce ochłonie i się przyzwyczai do nowego rytmu dnia.
W ogóle większość tych obaw jest mocno przereklamowana 😉 Ja też się trzęsłam nad Romkiem, a w ogóle nie płakał i nie dość, że biegł na salę bez oporów, to bywały dni, kiedy nie chciał wychodzić, kiedy odbieraliśmy go podczas jakiejś fajnej zabawy 🙂 Z chorobami też nie było tak źle jak nas straszono, tym bardziej, że na początku karmiłam, więc przez cały sezon jesienno-zimowy Romek chorował dwa razy i dość łagodnie, bez antybiotyku.
Trzymamy kciuki za dalsze sukcesy Mati (i dzielnej mamy), no i czekam niecierpliwie na wpis o nianiach!!! 🙂
Pocieszyłaś mnie, dzięki <3 <3 <3
Przed nami pójście do przedszkola przez MyLittleAnt. Ja jestem przerażony tym, że system stłamsi moją niezależną, rudą córkę. Boję się, że dla mnie rozstanie też będzie trudniejsze niż teraz mi się wydaje.
Kuba nawet nie wiesz jak bardzo podzielamy Twoje obawy względem stłamszenia…ale podzielamy je bardzo!
Wygląda na to, że macie udany start, a Mati radzi sobie doskonale. Jej zmęczenie jest zupełnie normalne i zrozumiałe. To emocje, nowe doświadczenia, nowe relacje i sytuacje, nowe środowisko i zwyczaje, nowe rytuały, w których dziecko musi/próbuje się odnaleźć. Pewnie przyjdą małe kryzysy, co też jest normalnym zjawiskiem, ale najważniejsze, że Matylda rozpoczęła kolejny etap swojego życia będąc dobrze do niego przygotowaną.
Aga, siadaj i pisz ten tekst o opiekunkach. Czuję, że się pośmieję. Czy nie? Będzie tragikomicznie?
Więcej tragedii niż komedii, ale napiszę na pewno 😉
U nas też adaptacja przebiegła nader pomyślnie – wszelkie obawy okazały się nieuzasadnione. Łącznie z tym, że moje wówczas dwudrzemkowe roczne dziecko zasypiające wyłącznie bujane w tuli, w złobku nauczyło się usypiać samodzielnie i szybko (niestety tylko tam;)) Chorowanie za to wciąż nas nie omija, już piąty miesiąc, tydzień w żlobie i dwa-trzy w domu.
Co do zmęczenia…też mam podobne odczucia. Myślę, że gwar panujący w placówce mocno dzieci męczy, my po prostu kładziemy Ninę wcześniej, nawet po 19. Jak jest w domu ze mną czy babcią to nie jest w stanie tak się wymęczyć i chodzi spać po 20. Mati jest starsza i na pewno przywyknie do tego trybu szybko. Fajnie, że dzielne dziewczyny mamy:) Trzymam kciuki żeby Matylda nie chorowała.
Dzielne dziewuchy! I za Ninę trzymam kciuki, żeby się już szybko na wszystkie żłobkowe choróbska uodporniła 🙂
Miło dla odmiany przeczytać taki pozytywny opis pierwszych dni w przedszkolu. Dzieci jeszcze nie mam, ale czasami zastanawiam się, czy „mądrości” przekazywane w takich placówkach nie są przypadkiem szkodliwe. Sama pamiętam scenę z podstawówki, kiedy pani ze świetlicy oznajmiła, że chłopcy teraz idą się bawić, a dziewczynki będą sprzątać. Chyba nie muszę dodawać, że ostro zaprotestowałam (zawsze taka charakterna byłam 😀 Ale co przykre, pozostałe dziewczynki posłusznie poszły sprzątać…), co skończyło się fikcyjną jedynką w fikcyjnym dzienniku :)Mam nadzieję, że teraz wychowawczynie mają więcej mądrości w głowach…
Niestety podziały wciąż żywe w głowach wielu obecnych pedagogów. Mam nadzieję, uda nam się wychować równie charakterne dziecko jakim i Ty byłaś 😉
[…] weszłaś łatwo, jak w nóż w masło, o tyle je musiałam swoje przepracować ? Od ZWĄTPIENIA, przez BUNT, po RACJONALIZACJE. Nie było łatwo, było dużo pytań o cel i zasadność podjętych […]