Są takie marzenia, które nosimy głęboko w sobie. Nawet nie rozmawiamy o nich głośno, bo wydają się tak nierealne, że aż śmieszne. Czasami tylko, w chwili nieuwagi, wymsknie się głośno, że fajnie byłoby zrobić to czy tamto. Ale zaraz Cię ktoś zbojkotuje, albo zrobisz to sama/sam, bo przecież lista przeciwności jest tak długa, że końca nie widać. A później trafiasz w sieci na kilka osób, czytasz, zgłębaiasz ich historie, doszukujesz się genezy…I oczy otwierasz szeroko. Bo przecież to tacy ludzie jak Ty…i oni to zrobili!
Jednym z moich niespełnionych bądź niezrealizowanych jeszcze marzeń jest życie w podróży, albo może podróż życia. Ale wiecie, nie taka upchana w dwutygodniowy urlop. Z wizją rychłego końca od pierwszych dni jego trwania. Z wmawianiem sobie, że to niby największa przygoda, a jednak zwykły wakacyjny wyjazd, o którym zapomina się po pierwszym dniu pracy. Nie!
Im starsza jestem, tym bardziej nierozsądna chyba. Ale doskwiera mi myśl, że życie nasze przeżyjemy wg schematu praca-dom-praca-dom-praca-dom-wakacje. Że przeżyjemy to nasze życie życia nie widząc. Że nie doświadczymy innej, ale zupełnie innej, perspektywy. Że jedyne cele, do których będziemy dążyć, to cele materialne. Oczywiście głos rozsądku zawsze się odzywa. Za coś przecież trzeba żyć, najdłuższa podróż też się kiedyś kończy, a do czegoś wrócić trzeba. No i przecież dziecko małe mamy, więc jak to tak? Dumam, kombinuję i mówię o tym głośno. Zaszczepiam myśl. Bo wiecie, kropla drąży skałę…
Wizja moja prosta jest jak konstrukcja cepa. Doprecyzować cel (bo w sumie on dawno już określony), spakować plecaki, wyruszyć. Kilkumiesięczny (choć wystarczyłby i kilkutygodniowy) reset od codzienności. Naiwna nie jestem i wiem, że to przedsięwzięcie na miarę Mont Everest. Pełne wyrzeczeń, stresu, ryzyka. Wymagające wyjścia poza strefę komfortu. Zdania się tylko na siebie. Na temat plusów zgłębiać się nie będę. Chociaż nasze podróże mają na razie skalę micro, śmiem przypuszczać, że ten typ aktywności ma niebagatelny wpływy na rozwój dzieci. I choć do końca nie wiem, co bym zrobiła, gdyby los dał mi taką szansę, to ciągnie mnie. Ciągnie mnie w świat z tym naszym szczypiorem.
Dokładnie pamiętam, gdy myśl ta zakiełkowała po raz pierwszy. Zaczęło się od Venili Kostis i jej podróży dookoła świata…w dwa miesiące. Z wypiekami czekałam na każdy post. Ja przy biurku w robocie, ona w Tokio, Nowym Jorku, Kuala Lumpur. Boże, jak ja jej wtedy zazdrościłam! A później odkryłam, że tych frików jest więcej. Rzucają korpoprace, żegnają się z bliskimi i pędzą na lotnisko spełniać marzenia. A droga staje się ich życiem.
Śledziłam wiele takich blogów, uczestniczyłam w wielu wirtualnych wyprawach. Nic w sieci nie relaksuje mnie tak dobrze, jak dobry podróżniczy blog. Czasu obecnie mam niewiele, dziecko zmieniło punkt ciężkości i zainteresowania przesunęły się w innym obszar. Zostały ze mną trzy blogi, które wciąż obserwuję. Oni-rodzice i ich dzieci. W drodze. W podróży. Rodziny bez granic.
Zerknijcie.
1. Podróżniccy
No kto ich nie zna? I czy to w ogóle możliwe nie znać Ani i Kuby. Najbardziej utytułowany polski blog podróżniczy. I pewnie najpopularniejszy. Zaglądam od nich niemal od początku. Cenie ich za wigor, kreatywność i profesjonalizm totalny. Ale od pewnego czasu są mi szczególnie bliscy, a może bliski jest mi fakt, że stworzyli córkę, niewiele tylko młodszą od naszej. I z tą córką podbijają świat. Od kilku miesięcy w podróży po Ameryce Południowej. Właśnie pokonują jedną z najdłuższych dróg świata – Rutę 40, ciągnącą się przez całą Argentynę. W dwie strony mają do przejechania ponad 10 000 km! Wynajętym samochodem. Z dziesięciomiesięczną Amelką na pokładzie. Zatrzymują się w każdej wiosce, zaliczają największe cuda natury, zdobywają lodowce, bratają się z „lokalsami”, a na dodatek tak to wszystko opisują, że można ich jeść łyżkami!
2. Rodzina bez granic
Bo co zrobić z życiem, kiedy dziecko kończy pół roku? – zapytują autorzy kolejnego bloga. Oni znają odpowiedź. Wraz z dwoma małymi córkami zwiedzili już całą Europę, przejechali pół Ameryki Środkowej i Nową Zelandię. Niedawno wrócili z Wysp Pacyfiku i raczą swych czytelników niesłychanymi wręcz opowieściami. Anna i Thomas nie mają żadnych granic. Nie określają deadlinów swoich podróży. Nie planują pieczołowicie następnego kroku. Uwielbiam ich za niewymuszony styl bycia, luz i miniamlistyczne podejście do życia. Za klimatyczne zdjęcia ich uwielbiam. I jakoś tak zwyczajnie i całkiem normalnie, są mi po prostu bliscy.
3. Mary w plecaku
Sonia i Marcin to kolejni podróżujący rodzice. Byli już chyba wszędzie, a w odkrywaniu najdalszych zakątków świata dzielnie towarzyszy im córka Marysia. Objechanie Islandii rowerem, zdobywanie himalajskich szczytów? Tej trójce wszystko się uda. Trafiłam do nich niedawno, ale zostaję na dłużej, bo wciąga to ich życie, niczym najlepsza przygoda. Od kilku miesięcy przebywają w Nepalu skąd serwują nam swoją opowieść. Ich blog to również niewyczerpane źródło porad praktycznych: o życiu w podróży, edukacji domowej i rodzicielskich rozterkach.
* Tytuł posta to również nazwa jednego z moich ulubionych blogów podróżniczo/rodzicielsko/bliskościowych. The road is home. Ostatnio bardzo rzadko tam zaglądam i nawet nie wiem, gdzie obecnie znajduje się autorka Nirrimi wraz z córka Albą. Ale jedno jest pewne. Na sto procent są w drodze. Jak zawsze. Polecam.
15 komentarzy
to takie "moje", mam bardzo podobnie. Tak mnie ciągnie w świat, no ale praca, kredyt, wiadomo… ten rytm praca-dom-praca-dom- praca-dom, jak jakaś upierdliwa katarynka – ale można się z niego wybić, albo wbić w inny rytm, pewnie ze można! Zajrzę na te blogi, może tez się zainspiruję, tak jak Ty 🙂
Świetny post! Z powyższych regularnie czytam Rodzinę bez granic i wielki szacun mam do nich i ich podejścia do życia. Są tacy minimalistyczni, nie potrzebują wielkich gadżetów, wystarczą sami sobie nawzajem. Wspaniali ludzie. Tak jak napisałaś nie jest to łatwe, by wyjść poza swoją strefę komfortu i wyjechać, zwłaszcza z dzieckiem. ALe wiesz.. też bym chciała. Niekoniecznie daleko, chociaż kiedyś marzyłam o Ameryce Południowej. Z dzieciakami wystarczyłaby mi wielka podróż po naszej starej Europie. Miałam taki czas, gdy mnie nosiło fest, stopem po Polsce, wiatr we włosach, wolność, te rzeczy. Potrzebowałam tego jak tlenu…a potem jakoś zdusiłam w sobie tą potrzebę, poszłam do korpo – pracy, urodziłam dzieci. Resztę znasz:)
No właśnie, przynajmniej miałaś ten etap:) A ja na studiach to miałam, zupełnie inne priorytety wyjazdowe, a gdy już pracowałam, to marzyłam tylko o to, aby w wakacje się nie narobić, czyli jechać na gotowe. No to teraz mnie ciągnie 🙂
Nadajemy na podobnych falach 🙂 I wiesz, że życie mamy tylko jedno, więc o takich marzeniach trzeba mówić głośno i dążyć do ich realizacji! Zacząć od małych kroczków, a żeby objechać pół świata! Czasem warto zaryzykować, rzucić wszystko…
Dokładnie. Tej myśli się właśnie trzymam 🙂
Mam podobne marzenia! I wcale sie ich nie wstydzę! I nawet plan już powoli się w głowie rysuje, choć na "Wyprawę życia" chcemy pojechać jak dzieciaczki będą miały 5 i 7 lat ( póki co mają prawie 2 i zero) haha
Super i powodzenia!!! …no zero to faktycznie nie jest najlepszy wiek do wielkich podróży:)
Oj znam to znam i rozumiem:)
I te blogi też znam i też mi imponują i też zazdroszczę…
Kiedyś też chciałam nigdy nigdzie nie osiadać, być nomadem w wiecznej podróży, bez zobowiązań i korzeni. I uwielbiałam od zawsze włóczęgi z plecakiem i namiotem, spontanicznie i intensywnie:)
Odkąd są dzieci trochę się zmieniło;) Na wielkie wyprawy nie możemy sobie pozwolić, ale podróżujemy, włóczymy się, ile się da, na ile mamy możliwości:) Może nie Himalaje, może nie Peru, ale trochę się z dzieciorzyzną ruszamy:)
A weź. Mimo, że może zasięg Waszych podróży nie liczy się w tysiącach przebytych kilometrów to i tak jesteście dla mnie wzorem super aktywnej rodziny. Naprawdę. 🙂
Wiesz, niech Ci się spełnią wszystkie tak prosto z serducha zyczymy
Poczułam się wywołana do tablicy 😉 Mocno trzymam kciuki za realizację Twojego marzenia, widzę że zapał i motywacja jest, więc z pewnością nie będziesz miała problemu, by postawić na swoim.
Uściski!
Dzięki wielkie, Venila!
Trzymam kciuki za spełnienie marzeń o dłuższej podróży! 🙂
Nam udało się wyrwać z kieratu dom-kredyt-praca i przez 13 miesięcy włóczyliśmy się po świecie z córką. Było niesamowicie!!! Przez cały ten czas myślałam o tym, że taki luksus powinna zafundować sobie każda rodzina! 🙂
Jeśli marzycie o dłuższej, ale niekoniecznie dalszej podróży, to koniecznie to zróbcie! DA SIĘ! :)))
PS. Za niedługo zaczniemy pisać u siebie o tym, jak nam się udało wyjechać 🙂 Zapraszam!
Pozdrowienia
Domi z chwytajdzien.pl 🙂
Skąd my to znamy:)ale ciągle jeszcze mamy nadzieję że podróż życia jest przed nami:) grunt że córa już złapała bakcyla!
pozdrawiamy
ci co nie usiedzą w miejscu!
http://nieusiedzewmiejscu.blogspot.com/
[…] Bloga znam od wielu lat i wiele razy zdarzyło mi się go rekomendować (na przykład tutaj), jako jedno z najlepszych miejsc w sieci poświęconych rodzinnemu podróżowaniu. Jednak to nie […]