Wszyscy wiemy, że to co w internecie, to w internecie. Blog blogiem, facebook facebookiem, a życie życiem. Kto z nas nie robi wnikliwej selekcji zdjęć, przed wrzuceniem ich w odmęty sieci. Na tablicy znajomych w życiu nie uświadczyłam pomidorówki! Ale sushi i zielone smoothie to już tak średnio z trzy razy w tygodniu. Kreacja goni kreację. A w tym wszystkim jest prosta zasada. Chcesz poznać człowieka? Odwiedź go w jego naturalnym otoczeniu i zobacz jak NAPRAWDĘ żyje!
Pomna tej zasady udałam się na spotkanie z Zuzą itsmillyme.com i Agatą z rubytimes.pl, do domu tej ostatniej właśnie. Nie jechałam z żadną wielką demaskatorską misją, ale jak się już wirtualnie zna kogoś tak długo, to pojawia się nutka zaciekawienia, jak ten perfekcyjny świat wygląda po drugiej stronie ekranu. I co mi z tego przyszło! Wnioski mnie poraziły!
Wnętrza jak z katalogu !?
Jeśli publikujesz w sieci zdjęcia Twojego lokum, narażając się na ocenę setek internetowych oczu – wiesz. Wiesz, który pokój obfocić, bo jasno pastelowy i na zdjęciu wygląda bardzo lajfstajowo. Wiesz, którą ścianę omijać, bo upstrzona jak dalmatyńczyk od porzeczkowych łapek dziecka. W kuchni też lepiej sesji nie urządzać, bo przy dzieciach porządek panuje tam tylko pomiędzy 23.00 a 6.00 rano. Ja tam więc nie do końca wierzę w te pełne ładu i harmonii blogerskie pomieszczenia. Ja tam nie wierzę w te podłogi bez śladów okruszków, w te błyszczące kuchenne blaty, w te zawsze świeże kwiaty i w doniczkach zioła, w te zabawki co to niby rozwalone po podłodze, a jednak pod kontrolą. Weźmy taką Ruby Soho. Na zdjęciach mieszkanie wygląda perfekcyjnie, a przecież ONA MA DWOJE DZIECI. To jest po prosu niemożliwe! Ooo! Jak ja się rozglądałam! Jak ja się nazginałam. Odcisków dziecięcych na szybach szukałam. Jakichś chrupków pod kanapą zapomnianych wypatrywałam. Nic. Null. Zero! A dodatkowo mieszkanie urządzone jak z żurnala! Tak się zawieść!
Królowa blogosferowej bezy ?
Blogerka, którą odwiedziłyśmy robi bezę przy każdej okazji! Tu na urodziny syna, tam na urodziny córki, na zakończenie lata, na rozpoczęcie zimy itd. Serwuje tę bezę jakby poziom trudności jej wykonania nie odbiegał od pierwszych lepszych naleśników z dżemem. W tym nie może być nic trudnego – myślałam. Do czasu. Aż przeczytałam przepis! W głowie mej więc zaświtała niecna myśl, że być może tę bezę to jedną kiedyś sfotografowała, a teraz wstawia do postów, gdy jej kontekst pasuje. No bo kto przy zdrowych zmysłach podejmowałby się takiego wyczynu średnio raz w miesiącu?! Rozumiecie jak zbierałam szczękę z podłogi, gdy już na wstępie Ruby oznajmiła nam, że sobie wieczorkiem bezę dla nas „machnęła”. Taką tam TRZYPIĘTROWĄ z truskawkami!!! Żeby dopełnić obrazu dodam tylko, że blogerkę objadłyśmy również z wyśmienitej kremowej zupy i spaghetti z bobem zwanym również bobo spaghetti. Tego ostatniego zdjęć brak, gdyż moje dziecko w konsumpcji było szybsze.
Dzieci takie cudowne!
Co by tam Zuza i Ruby nie pisały – dzieci faktycznie mają wyjątkowe! Wszystko co piszą to kropka w kropkę prawda. Każda sztuka dziecka – pogodna, uśmiechnięta i totalnie społeczna. Chciałoby się przyczepić, wytknąć nieścisłości. Nie ma! Nie ma koloryzowania! Nieletnim wystarczyło aż pięć minut, aby stworzyć mocną grupę trzymającą władzę, z hersztem Młodym na czele! Co tam dużo gadać, byłyśmy na tej młodocianej imprezie zupełnie zbędne. Próbowałyśmy coś tam w różnych kwestiach po rodzicielsku ugrać, próbowałyśmy negocjacji i sprawdzonych trików. A w końcu machnęłyśmy ręką, dopijając kolejną filiżankę (ok, może nie gorącej, ale zawsze) kawy. I oddając się zupełnie, ale to zupełnie nie parentingowym dyskusjom. Nie licząc kilku siniaków i jednej rozwalonej wargi (naszej, tzn. Matikowej) – strat większych nie uświadczono.
Nie ma mistyfikacji!
Jak widać, próba zdemaskowania blogerek przepadła z kretesem. Dziewczyny są absolutnie cudowne, naturalne i prawdziwe. Gdybym wiedziała, że blogosfera pozwala na TAAAKIE poza wirtualne znajomości, blogować zaczęłabym chyba w liceum! A impreza tak nam się rozkręciła, że dwa dni później nastąpiła jej kontynuacja…w bardzo dorosłych okolicznościach przyrody! -> Girls, they just wanna have fun!
Ale wracając do Ruby, bo to w końcu jej chatę nawiedziliśmy. Żeby potrząsnąć odrobinę tymi doskonałymi fundamentami, taki obrazek na koniec zostawiłyśmy. Ruby, mówi, że przy dwójce dzieci to niby norma…ale w to akurat nie uwierzę!
19 komentarzy
Oj Aga, i ja się teraz muszę tłumaczyć, że te okruszki i ślady łapek to u mnie naprawdę są! Tylko wiesz.. na poddaszach panuje taki lekki półmrok zazwyczaj – to bardzo praktyczny półmrok jest 🙂 Z tą bezą raz w miesiącu też grubo przesadziłaś, no ale dobra, niech Ci będzie. Jeden dzień w roku poczuję się jak Martha Steward, która wszystko trzyma w garści 🙂 I już nie mogę się doczekać na kontynuację naszych wyczynów 🙂 Ten grafik lipcowy ogarniaj!!
no i wiesz.. zapomniałam dodać – naleśniki z dżemem zupełnie mi nie wychodzą. Tylko małż u nas w domu zajmuje się naleśnikami. Dla mnie prościej jest .. zrobić bezę 🙂
Agata, piąteczka, ja też bezę jednym palcem, a naleśników nie (dobrze, że są Ci małżowie) Super spotkanie, dzieciaczki widzę świetnie się bawiły.
Agata, piąteczka, ja też bezę jednym palcem, a naleśników nie (dobrze, że są Ci małżowie) Super spotkanie, dzieciaczki widzę świetnie się bawiły.
No dobra Agata, już wiem czego mnie nauczysz w Gdyni – beza! To jest dla mnie jakiś fenomen kulinarny. Za żadne skarby nie chce wyjść tak jakbym chciała 🙁
Dzięki Aga 🙂
Jakie cudne domowe przedszkole:) A ostatnie zdjęcie – kwintesencja całego wpisu:D Powiedzieć, że przeszedł tajfun to chyba mało:) Ale w sumie… czasami przy moim jednym Bąblu mieszkanie wygląda podobnie, a co dopiero przy czwórce:)
hahaha, uśmiałam się! Zazdroszczę takiego cudnego spotkania 😉
Haha, świetne szpiegowskie spotkanie! 🙂 A beza to naprawdę nic trudnego – kiedy już dojdziesz do wprawy (i posiadasz w kuchni wolnostojący mikser) to najszybszy wypiek ever. No i najpyszniejszy, to już wiadomo. 🙂
No wiadomo, że najpyszniejszy. Mikser mam klasyczny, ale wkrótce się skuszę i zrobię, a co!
Rzec można: perfekcyjna Pani Domu 😉
Aguś jak ja Ci zazdroszczę.. ja niestety nie mam w swojej wsiowej okolicy koleżanek blogerek do zweryfikowania 🙂 najbiższe pewnie są w poznaniu ok 80 km ode mnie 🙂 ale super wpis. mysle ze sporo w nim masz racji. kazdy chce pokazac ładne zdjęcia, z czystym dzieckiem, smacznym obiadem, posprzatanym salonem. i ja tez tak robię. ale raz na jakis czas nie moge sie powstrzymac by umorusanej trawą i czekolada Majusi światu nie pokazać.
PS cudownie ze znajomosc blogowa przeordzila się w realną 🙂
PS2 Mati jak zwykle najlepsza :*
80 km to nie dystans do przebicia 🙂 Ania z Pudełko Mamy chyba z Poznania? Zapakuj kiedyś rodzinkę i śmignijcie na kawę. Na prawdę warto takie wirtualne znajomości urzeczywistniać:)
Aga próbuj dalej kiedyś na pewno się uda ;)! A ta beza wygląda fenomenalnie, uuuwieeelbiam bezy ! 😉
;))) świetny tekst! Zwłaszcza fragment o lajfstajlowych pastelowych wnętrzach 😉 jakie to prawdziwe… 😉 P.S. Matylda rulez. Wiem, piszę to po raz setny. No tak mam. Ona jest boska i tyle 😉 / Agata
Zazdroszczę mamowego sprzątania. A co do perfekcji to trzeba było wziąć przepis na to perfekcyjne mieszkanie. I na bezę oczywiście też 🙂
Przepis na bezę już mam 🙂
http://rubytimes.pl/beza-przyjecie-gora-slodkosci/
Ale fajne spotkanie Wam się udało! Zazdroszczę!
Ależ się uśmiałam :D. I wprost uwielbiam ostatnie zdjęcie. Ps. Biegnę szukać przepisu na jakąś piękną bezę, a co :D.
Ależ się uśmiałam :D. I wprost uwielbiam ostatnie zdjęcie. Ps. Biegnę szukać przepisu na jakąś piękną bezę, a co :D.