Podróże i miejsca

Buona sera!

31 sierpnia 2016

Pierwszy tydzień naszego włoskiego urlopu za nami. Ale co to był za tydzień! Intensywny, mobilny, po brzegi wypełniony nowymi doświadczeniami! Zaletą aktywnych urlopów jest to, że spędzasz gdzieś kilka dni, a masz wrażenie, że jesteś tam o wiele dłużej. A aktywne urlopy z niespełna trzylatkiem jeszcze bardziej to wrażenie potęgują. Naprawdę jesteśmy tu tak krótko? No to chodź! Zobacz, co robiliśmy 🙂

Bezsprzeczny jest fakt, że sercem każdego wyjazdu są ludzie i to ludzie odpowiadają za klimat miejsca. Przekonaliśmy się o tym dobitnie podczas pierwszej części naszego urlopu, którą spędziliśmy w przepięknej agroturystyce ulokowanej wiekowej winnicy. Pomijam fakt, że zupełnie niedostosowanej do małych i chwiejnych jeszcze nóżek, bo pełnej stromizm, wysokich skarp i nierówno ciosanych kamiennych schodków. (Zawałów serca milion na dzień!). Ale gdy siadaliśmy wieczorem na naszym patio, a zachodzące słońce chowało się za zielonymi wzgórzami, które na kilka krótkich minut stawały się prawdziwe złote…(żałuję, że żaden ze mnie poeta, bo tu przydałoby się prawdziwie poetyckie określenie), było po prostu pięknie! Ponieważ w tym czasie byliśmy prawie jedynymi gośćmi naszej gospodyni, mogliśmy bez ograniczeń czerpać z jej wiedzy i życzliwości! Dzięki niej spróbowaliśmy wszystkich lokalnych przysmaków i potraw, dowiedzieliśmy się miejscach nie ujętych w żadnych przewodnikach. Nie wiem czy sucha wiedza wyciągnięta z internetu pomogłaby nam bardziej odczuć klimat Toskanii. Jeszcze kilka dni temu, gdy zjawiliśmy się już w nowym miejscu, Silvia wysłała nam wiadomość, co warto zobaczyć i zjeść naszym regionie 🙂 Obsługa człowieka level master i takich zaangażowanych i życzliwych gospodarzy życzyłabym sobie w każdym miejscu 🙂 Ale wracając do sedna…

Pisałam już, że było mobilnie i aktywnie? Było! Nie oszukujmy się jednak. Gdyby nie to, że naszym towarzyszem jest mała dziewczynka, wielu rzeczy moglibyśmy nie zobaczyć, oddając się leżakowaniu nad puściutkim basenem z panoramicznym widokiem. Ale ponieważ leżing z dzieckiem to pojęcie względne, zobaczyliśmy naprawdę dużo 🙂 Na pierwszy rzut – Florencja!

Będę szczera. Oczekiwania przerosły rzeczywistość. Z różnych względów, a zasadniczo z powodu jednego, którego świadomość mieliśmy od początku, gdyż do Florencji wybraliśmy się w szczycie włoskiego sezonu. Tłumy, tłumy i jeszcze raz tłumy. Manewrowanie ciężkim wózkiem (Britax-nie polecam!) pomiędzy setkami turystów, długie kolejki do wszystkiego – od małych lodziarni i kafejek, do głównych atrakcji, jak katedra Santa Maria del Fiore i Galeria Uffizi, skutecznie studziły zapał i nie pozwoliła mi poczuć renesansowego ducha miasta, ani żadnego innego ducha. Nie chcę jednak nikogo zniechęcać do tego kierunku, warto jednak rozważyć go poza sezonem, albo w naprawdę wczesnych godzinach porannych. A jeśli już znajdziecie się we Florencji nie pomińcie najlepszej florenckiej lodziarni La Carraia, klimatycznej knajpy Tamero z ich hitem pastą pici, przejażdżki na karuzeli na Piazza della Repubblica oraz słynnego Mostu Złotników (Ponte Vecchio). Ten ostatni robi wrażenie bez względu na ilość osób go odwiedzających 🙂

P8243219 P8243227 P8243262 P8243267 P8243324 P8243337 P8243363 P8243402 P8243470

Kolejnym punktem naszej toskańskiej wyprawy było San Gimignano, miasteczko na wzgórzu zwane również „średniowiecznym Manhattaem”. Jego specyfika  wynika z mnogości wysokich wież, które z dużej odległości sprawiają wrażenie współczesnych drapaczy chmur i to jest naprawdę niesamowity widok! W średniowieczu było ich 72, dziś niestety mamy ich zaledwie 14. Wieże budowane były przy domach miejscowej szlachty i kupców i miały charakter obronny. W czasie najazdów mieszkańcy uciekali na górę, wciągali drabinę i w ten sposób ratowali życie. Ale ponieważ człowiek próżny jest od zarania dziejów, wysokość wieży świadczyła również o zamożności rodzin, które aż prześcigały się, która z nich wybuduje wyższą twierdzę. I kiedy te zamożne rody stawiały te swoje zabudowania, przyszła zaraza cholery, która zdziesiątkowała (dosłownie!) San Giminiango. Wraz ze śmiercią mieszkańców upadł lokalny biznes, a miasteczko już nigdy nie wspięło się na poprzedni poziom rozwoju. Oprócz specyficznej architektury miejscowość słynie jeszcze z dwóch rzeczy. Najlepszego w Toskanii szafranu (sprzedawanego pod nazwą Il Croco)… i NAJLEPSZYCH na świecie lodów (na co lodziarnia ma odpowiednie certyfikaty i papiery). A musicie wiedzieć, że hashtag #icecreamlovers to o nas i nie odstraszyła nas nawet ogromna kolejka okalająca cały średniowieczny rynek. Owszem, były pyszne, ale śmiem twierdzić, że tak jak wszystkie inne, których spróbowaliśmy w ciągu ostatnich dni. Bo co jak co, ale lody to Włochom wychodzą doskonale.

P8260344 P8260365 P8260327 P8260356 P8260313

Florencja i San  Gimignano to zaledwie kropla w morzu miejsc, które po prostu trzeba zobaczyć będąc w Toskanii. Miejscówki obowiązkowe, ale nie oszałamiające 😉 Jest jednak miejsce, które zrobiło na mnie wrażenie totalne i jest kwintesencją naszej całej toskańskiej wyprawy. Ciekawi? Stay tuned. Wracam wkrótce 🙂

Podobne wpisy

5 komentarzy

  • Reply Edyta 31 sierpnia 2016 at 23:37

    Kochana ja już się nie mogę doczekać, bo czyta mi się bajecznie obrazowo, a ochota na ten region wzrasta z każdym jednym twoim słowem. Buziaki dla was❤️

  • Reply Kamila z Olomanolo.pl 1 września 2016 at 11:25

    Polecam Florencję w maju i na początku czerwca. Ja muszę wrócić tam jeszcze raz, bo zwiedzaliśmy ją w pełnym deszczu. Nie zrobiłam tam chyba nawet 1 zdjęcia. Za rok planujemy podróż do Toskanii, mam nadzieję że udzielisz mi wielu rad…

  • Reply Monia Cz. 7 września 2016 at 12:52

    Piękne widoki i piękne opisy 🙂 dzięki że mogłam choć na chwile przenieść się w ten cudny region

  • Reply Nauka włoskiego 22 września 2016 at 15:36

    Świetny wybór na podróż! Kocham ten kraj <3

  • Reply Toskania - zakochasz się w niej! | radoSHE 10 listopada 2016 at 23:12

    […] Fall in LOVE with Siena! Buona Sera! […]

  • Odpowiedz