Podróże i miejsca

Historia (prawie) kryminalna, czyli niecodzienny przewodnik po Bangkoku!

16 marca 2017

Mam taką osobistą anegdotkę, która zawsze wraca do mnie w pewnych życiowych sytuacjach. Jakieś 100 lat temu, gdy trzęsąc portkami stałyśmy z przyjaciółkami przed wejściem na egzamin maturalny, jedna z nich rzekła: w najgorszych nawet snach nie przewidziałam, że nie zdążę przygotować się do własnej matury! Przytaknęłyśmy jej smutno, bo czułyśmy tak bardzo to samo, a zdanie to zapadło w moją pamięć już na zawsze! No bo nie ma nic bardziej absurdalnego, niż nieogarnięcie czegoś, czego nieuchronność mamy jasną i klarowną świadomość. Wiecie, typu: przecież wiedziałaś, że lato się zbliża! Znów nie zabrałaś się za formę bikini. I tak było z naszym wyjazdem do Tajlandii. Pojechaliśmy niecałkiem przygotowani.

Bilety kupione na początku listopada, wyjazd pod koniec stycznia. Słowem moc czasu na ogarnięcie tematu w najdrobniejszych nawet szczegółach. Na przeczytanie wszystkich poradników, blogów podróżniczych, a nawet wyuczenie się popularnych tajskich zwrotów. Well…taki był plan. A później pochłonęło nas życia i nagle okazało się, że na merytoryczne przygotowanie do wyjazdu mamy zaledwie kilka krótkich wieczorów. Czasu starczyło na bazowe turystyczne informacje i kilka niezbędnych do życia faktów, jak na przykład to, że Red Bull pochodzi z Tajlandii (pomyślelibyście?!). Przechodząc do meritum: nie ogarnęliśmy jednej kluczowej kwestii. Nie ogarnęliśmy (pewnych) ZAGROŻEŃ! 😉

P1220419-4

Tajlandia to kraj bezpieczny, ale…

Jak wszędzie! Na nieopierzonych żółtodziobów czyhają pewne zagrożenia natury, rzeknijmy…turystycznej. Słowem bez odpowiedniej czujności i świadomości jesteśmy w stanie paść ofiarą całkiem błyskotliwych sztuczek lokalsów, które delikatnie odciążą nasz portfel. My mieliśmy zerową czujność (wciąż na haju emocji: ojesu, naprawdę tu jesteśmy!!!) i minimalną świadomość. Minimalną – bo gdzieś tam w sieci rzuciło się w oczy info o fejkowych akcjach naciągaczy, ale kto by się tym przejmował, temat drążył, w ciemię bici przecież nie jesteśmy, pół Europy zwiedziliśmy, krętactwo wyczujemy na kilometr…

Tylko, że tajlandzkie sztuczki zasługują minimum na Oscara! Za scenariusz, reżyserię i grę aktorską. Zresztą zobaczcie sami

Dzień pierwszy. Pełni werwy i entuzjazmu ruszyliśmy na zwiedzanie Wielkiego Pałacu i najważniejszych świątyń w mieście. Pamiętaj tylko – wymądrzyłam się – zmierzamy prosto do celu, żadnych tam wcześniej kupionych biletów szemranego pochodzenia. I wtem…zaraz po tym gdy wymówiłam te słowa, wpada na mnie z impetem gościu idący z naprzeciwka, – Och, so sorry! Please forgive me! Kurcze zamyśliłem się! Tak mi przykro! Spieszę się do pracy. Jestem komentatorem tajskiego boksu i właśnie dzisiaj mamy super ważną walkę, do której się przygotowuję. Na stadionie głównym. Może wpadniecie? Tajski boks! Spodoba wam się.

Chwyciliście przynętę? Genialne posunięcie. Kolega Taj najpierw nas zatrzymuje, skupia na sobie naszą uwagę, uwiarygadnia interesującą historyjką i adekwatnym odzieniem (tshirt z tajskim boksem), po to by zaraz ująć swoją nieprzeciętną wylewnością i chęcią pomocy. – Mam na imię Sunan! A Wy? Skąd jesteście? Pierwszy raz w Tajlandii? Pierwszy dzień w Bangkoku? Oh, great! Jak długo tu zostaniecie? A później gdzie? A…wyspa Phi-phi! Fantastycznie! Tajlandia jest piękna! Ale nie zatrzymuję Was. Wspaniałych wakacji!

Sympatyczna small-talk trwa kilka minut, już się żegnamy, już każdy krok robi w swoją stronę i WTEM pada TO pytanie.

Zaraz, zaraz. Gdzie idziecie? Wielki Pałac? Świątynie? Oh, no, no, no! Dzisiaj nie jest dobry dzień, dzisiaj jest najgorszy dzień na zwiedzanie, bo dzisiaj jest Budda Holy Day! Pałac zamknięty, świątynie zamknięte, bo wielkie rządowe uroczystości w środku. Król przyjechał! W ogóle nie ma sensu tam iść. Stracicie czas i energię. Ale czekajcie, czekajcie. Właśnie sobie przypomniałem! Z powodu święta wszystkie inne atrakcje są totally for free. Koniecznie musicie zobaczyć naszego Lucky Budda, Marmurową Świątynie i kilka naszych tajskich fabryk, które tylko dzisiaj są otwarte dla zwiedzających. Zapiszę Wam to. A! I korzystajcie z tuk-tuków, które mają żółtą tabliczkę. To są tuk-tuki rządowe i one jeżdżą dzisiaj za pół ceny. Och spójrzcie jakie szczęście! Akurat stoi tu jeden żółty tuk-tuk. Zapytam kierowcy czy Was zawiezie. Ile Pan weźmie za wycieczkę z moimi polish friends? 40 bahtów? Good price! Nie zastanawiajcie się! Dobrej zabawy Ja wracam do pracy. To cześć.

P1210009-2 P1210013-2

Musicie wiedzieć, że wszystko przebiegało niezwykle dynamicznie i bez sekundy przerwy na analizę sytuacji. Dobra, będę szczera! Kupiłam tego gościa w całości! Co masz taką minę powątpiewającą? – rzekłam do Ł. Przecież to jest właśnie ta legendarna tajska życzliwość, jak można w ogóle myśleć, że Pan kłamie! Więc pojechaliśmy, bo nie ma już odwrotu, gdy zafiksuję się na jakimś temacie!

Pierwsze wątpliwości nawiedziły mnie już przy pierwszej świątyni, w której nie było ani pół turysty i ani pół lokalsa. Tylko starszy mężczyzna pilnujący wejścia, który wciąż i na okrągło wypominał jakie to niebywałe szczęście być w Tajlandii podczas Budda Holly Day, które zdarza się przecież raz na cztery lata! Zaskoczyło mnie również, że sam z siebie opowiada o słonecznej pogodzie na wyspie Phi-phi, mimo że daję sobie głowę uciąć, że ani słówkiem nie wspomnieliśmy o kolejnej destynacji. Skąd wiedział? Gdy tylko się pożegnaliśmy uprzejmy kierownik świątyni sięgnął za telefon i rzucił komuś krótki komunikat, którego oczywiście wtedy nie rozumiałam, ale dziś jestem niemal pewna, że meldował wykonanie zadania 😉

Kolejnym przystankiem była największa w mieście fashion factory, która okazała się…sklepem z garniturami! Wyszedł po nas elegancki młody facet, który zaraz po przywitaniu zakrzyknął: Zaraz, zaraz! Pozwólcie mi zgadnąć! Jesteście z Polski? Założę się na 100% Po akcencie rozpoznaję każdą narodowość!

No nie! Światełko, które do tej pory migało ostrzegawczo w mojej głowie, zaczęło wyć niczym najgłośniejsza syrena w mieście. Spojrzałam zaskoczona na Ł. Skąd on to wie? Wkręcają nas!!!! No shit, Sherlock? – mówiła tylko jego mina 😉 Gdy kierowca żółtego rządowego (haha) tuk tuka zrozumiał, że nie mamy zamiaru nabywać żadnych tajskich dóbr ani w tej, ani w następnej fabryce, urażony zgodził się odwieźć nas na miejsce., z którego nas zabrał. Przyznaję, że byłam przez chwilę oburzona, ale raczej oburzona sama na siebie, że taką naiwnością i nieznajomością faktów się popisałam. Z drugiej strony to jedno z tych śmiesznych doświadczeń, które budują wiedzę o kraju 😉 Wiecie, nie zawsze jest się w stanie poznać strukturę turystycznej mafii. A to wszystko w 45 minut i za za niecałe 5 złotych. Wkręt po taniości! Dopiero po powrocie do domu doczytałam, że wzięliśmy udział w tzw. Lucky Budda Snack, a na podobny wkręt dał się również złapać jeden z moich ulubionych blogerów podróżniczych Życie jest piękne! A skoro zdarza się to najlepszym, to znaczy, że Tajowie są w tym naprawdę dobrzy.

Sanuk! Czyli życie jest przyjemnością

Nie przerażajcie się jednak jeśli planujecie wyjazd do Tajlandii. To naprawdę bezpieczny kraj, w którym mieszkają absolutnie cudowni ludzie! Znakiem rozpoznawczym Tajów jest ich szeroki uśmiech i absolutna chęć pomocy, bez względu na bariery. Jeśli pytasz Taja o drogę jest w stanie przejść z Tobą kilometr, aby doprowadzić cię pod wskazany adres. Jeśli Taj nie zna odpowiedzi na pytanie, zapyta trzy inne osoby, bo być może któraś z nich taką odpowiedź znać będzie. Jeśli pojawia się bariera językowa, zaraz Taj zorganizuje kogoś, kto z komunikacją po angielsku problemów nie ma. Fajnie, prawda? Cała natura Tajów wynika z buddyzmu, który wyznaje ok. 95 % społeczeństwa. Nie będę wnikać w istotę i założenia tej wiary, wspomnę tylko o tym, że dobre uczynki, to najważniejsza praktyka w tajskim buddyzmie. Dobre uczynki są niezbędne, by kiedyś odrodzić się w wyższej formie wcielenia. Jeśli dodać do tego tajską koncepcję czasu (autobus za 5 minut lub 50, who cares, po co się denerwować) i maksymalizowanie wszystkich drobnych przyjemności, bo tylko rzeczy robione z przyjemnością są naprawdę wartościowe (tzw. sanuk!) to wyjawia nam się obraz społeczeństwa, którego my – zneurotyzowani i spięci przedstawiciele Zachodu – możemy tylko zazdrościć. Ja zazdroszczę!

P1230557 P1230533 P1210147 P1210024 P1210008 P1210078

Duchowość i cielesność

Wróćmy jeszcze na chwilę do religijności Tajów, która jest naprawdę uderzająca, Bo Tajowie wierzą mocno, żarliwie i ostentacyjnie, bez względu na płeć, wiek i status. To bardzo przesądny naród, stąd podstawowym atrybutem Tajów są amulety. Przed domami, hotelami, na skwerkach i trawnikach można zobaczyć charakterystyczne ołtarzyki, czyli  domki dla duchów obwieszone rytualnymi girlandami. To nie są opustoszałe miejsca. Tajowie każdego dnia zostawiają tam dary w postaci kadzidełek, jedzenia i …. czerwonej Fanty ze słomką! Dlaczego akurat tego napoju? Podobno to ulubiony napitek duchów, ale tak naprawdę przekonanie o tym wzięło się stąd, że wystawiona na słońce czerwona słodka ciecz bardzo  szybko wyparowuje. W sensie duchy ją sączą. Przez tę słomkę.

Zadziwiający był widok, na który natrafiliśmy przy kompleksie Nana Plaza, czyli przy największym w Tajlandii skupisku agencji towarzyskich i klubów go-go.  Pośrodku rozłożystego budynku, w którym znajduje się kilkadziesiąt takich przybytków uciech, stoi niewielka kapliczka vel. domek duchów. Każdego wieczoru można tam spotkać młode i roznegliżowane dziewczyny, które tuż przed rozpoczęciem pracy składają dary i oddają się swoim modlitewnym rytuałom. Modlą się długo i żarliwie. Cały kontekst sytuacyjny jest naprawdę zaskakujący i wzbudzający pewien dysonans, bo naprawdę wszystkiego, ale nie tego można się spodziewać w tym miejscu. Myślę, że potrzeba lat życia w Bangkoku, aby naprawdę poznać naturę Tajów, pojąć ich system filozoficzno-religijny, zrozumieć specyfikę miasta. Ja chyba jeszcze nie rozumiem 🙂 Co można więcej powiedzieć o najsłynniejszej na świecie czerwonej dzielnicy? Otóż w tej właśnie części miasta jak w soczewce skupia się to, z czego niechlubnie słynie Tajlandia, czyli z seksturystyki. Młode (czasami bardzo młode) dziewczyny, hordy pijanych podstarzałych turystów (głównie z Europy zachodniej), brud większy niż gdziekolwiek indziej i mnóstwo żebrzących rodzin z maleńkimi (często noworodkami) dziećmi na rękach. Generalnie smutny obrazek.

P1230555 P1220517 P1220513 P1220512

I te dwa miejsca! Obowiązkowe!

Pozostańmy jeszcze chwilę w nowoczesnej części Bangkoku. Nie zachwyciła mnie, ani nie nie zaskoczyła. Przypomina każde większe europejskie miasto, wzbogacone smutnym lokalnym folklorem, o którym pisałam akapit wyżej. Jest jednak kilka rzeczy, dla których warto spędzić tu trochę czasu. Przede wszystkim Lumpini Park!!! To jeden z największych azjatyckich parków miejskich. Piękny, rozległy, zielony i nieprzeludniony. Ludzie biegają, jeżdżą na rowerze, uprawiają fitness lub po prostu odpoczywają na trawie (choć w zdecydowanej mniejszości). Z centralnego punktu parku rozlega się panorama na rozświetlone budynki biznesowe. Po stawie pływają łódki w kształcie łabędzi, a na drzewach wiszą chińskie lampiony. Spędziliśmy tam naprawdę piękne popołudnie, odpoczywając od pędu i zgiełku Bangkoku.

P1220442 P1220451 P1220500
Będąc w stolicy Tajlandii nie można odmówić sobie wieczoru w którymś z licznych tutaj skybarów. My zdecydowaliśmy się na Vertigo and Moon Bar, który znajduje się na 61 piętrze hotelu Banyan Tree. To było naprawdę oszałamiające doświadczenie, bo rozświetlony Bangkok widziany z prawie 200-metrowej wysokości naprawdę zapiera dech w piersi. Do tego przytulny stolik w rogu, wytrawne drinki, eleganckie towarzystwo …i to mogłoby być prawie idealne zakończenie pobytu w stolicy Tajlandii. Mogłoby gdyby nie to, że nie do twarzy mi aż z takim splendorem! Dlatego po wszystkim chwyciłam w palce róg mojej wieczorowej sukni i z gracją damy wróciłam na głośny i obskurny Khao San. W poszukiwaniu balansu. Bangkok i jego milion twarzy. Taki właśnie jest ♥

Ostatnia noc w Bangkoku! Wciąż w oszołomieniu, było niesamowicie!?#bangkok

Post udostępniony przez Agnieszka Radosz (@radoshe)

P1230624 P1230623 P1230620

 

Podobne wpisy

8 komentarzy

  • Reply Agata - Ruby Times 15 marca 2017 at 22:55

    Świetnie napisane. Czytam sobie i czuję się zupełnie jakbym była tam obok Ciebie.
    A ta sukienka <3 <3

  • Reply Irmina 16 marca 2017 at 15:11

    Haha, ale przygoda:) Jeszcze nie byłam w Tajlandii, więc cóż, dobrze wiedzieć:D

  • Reply Bożena 16 marca 2017 at 22:27

    Pięknie, podglądałam cię, jak wrzucałaś zdjęcia na insta 🙂

  • Reply http://www.ladymademoiselle.pl/ 16 marca 2017 at 22:38

    Świetny post:) Tajlandia wygląda niesamowicie, pozdrawiam!:)
    http://www.ladymademoiselle.pl/

  • Reply Seaside Stories 16 marca 2017 at 23:20

    Te zdjęcia! Wow! Look z ostatniego zdjęcia doskonały, choć raz w życiu tak wyglądać… 😉 Się rozmarzyłam.
    A na poważnie – też pewnie dałabym się nabrać panu od słowotoku, ten to miał gadane, nie ma co…
    Ale podróż mieliście wyśmienitą! 🙂

  • Reply Ola Sobiegraj 21 marca 2017 at 14:58

    Wow 🙂 ale wiesz co – bangkok bangkokiem, ale… ta sukienka!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! <3 <3 <3

  • Reply Monia 22 marca 2017 at 21:29

    Wow super sie Ciebie czyta, lekko napisane i tyle sie mozna dowiedziec.

  • Reply Rajska wyspa w Tajlandii - Koh Ngai | radoSHE 14 maja 2018 at 22:33

    […] Historia (prawie) kryminalna, czyli niecodzienny przewodnik po Bangkoku […]

  • Odpowiedz